wtorek, 12 listopada 2019

WIETNAM: Na co uważać i jak dałem się oszukać i okraść z telefonu...

Wietnam to wspaniały kraj, w którym spędziłem prawie miesiąc czasu odwiedzając zarówno Hanoi, jak i Sajgon (a właściwie to Ho Chi Minh City), a w międzyczasie także i Da Nang oraz Hoi An. Wszystkie te miasta pełne są bardzo życzliwych, sympatycznych i pomocnych osób. Niby to Tajlandia określana jest jako "kraina uśmiechu", ale Wietnam wcale jej w tym nie ustępuje, a nawet i ten "uśmiech" jest tu generalnie bardziej szczery.

Niestety nie wszystko jest takie różowe i wśród tych wielu bezinteresownych osób trafiają się czarne owce. I to niekiedy w dużych ilościach, szczególnie w najbardziej turystycznych miejscach (i w największych miastach). Cieszę się, że to Tajlandia była pierwszym odwiedzonym przeze mnie krajem w Azji Południowo-Wschodniej, bo Wietnam to już jest jednak skok na głęboką wodę. Nie pamiętam przynajmniej żeby w Bangkoku czyhało na turystę aż tyle pułapek. Może oprócz niezbyt groźnego "tuk tuk scam" o którym pisałem w obszernym poradniku: BANGKOK, Tajlandia: informacje praktyczne i porady!

Wyjazd do Wietnamu bez zrobienia chociaż minimalnej ilości researchu przed podróżą, najprawdopodobniej skończyłby się co najmniej nieciekawie. Szczególnie dla naszego portfela. Sam dość sporo się naczytałem (blogów) i naoglądałem (YouTube'a) nie tylko o tym co zjeść, ale też i na co uważać w Wietnamie. I rzeczywiście, wiele z tych oszustw widziałem potem na własne oczy. A dzięki temu, że byłem ich świadom, udawało mi się ich unikać. Skutecznie, aż do ostatnich dwóch dni przed powrotem do kraju, ale o tym pod koniec wpisu...

Poniżej przedstawię listę najpopularniejszych scamów/oszustw/pułapek, które czyhają w Wietnamie na turystów. Po lekturze tego posta ryzyko, że ktoś Cię oszuka powinno spaść raczej do zera. No, z małym marginesem błędu. :)


Kontrola graniczna, kantory na lotnisku, zakup karty sim - bezproblemowo



Pierwszym newralgicznym punktem, z którym zetkniemy się po wylądowaniu w Wietnamie będzie taksówka do miasta. Zanim jednak tam dojdziemy czeka nas jeszcze kontrola graniczna, wymiana waluty i zakup karty sim, ale z żadnym z tych punktów nie miałem najmniejszych problemów. Immigration z wyrobioną wcześniej e-visą (jednorazowa, na 30 dni, za 25 dolarów) przeszło na lotnisku w Hanoi (Noi Bai) tak ekspresowo, że nawet się nie zorientowałem, że to już po wszystkim. Wystarczy mieć wydrukowaną e-visę (zwykła kartka papieru), co sprawdzają już w Warszawie, inaczej mogą nas nawet nie wpuścić do samolotu, i po wylądowaniu w Wietnamie udać się do zwykłego okienka kontroli paszportów, gdzie pewnie mało kto będzie stał, a NIE do okienka "visa on arrival". Pięć sekund później i stempelek do paszportu wbity! Szkoda, że przy powrocie do kraju, na lotnisko Chopina, trzeba przeważnie czekać w sporo większych kolejkach. :)

Z wymianą dolarów na wietnamskie dongi na lotnisku w Hanoi też nie było żadnych problemów, a kurs był nawet lepszy niż potem na mieście. W tych samych budkach sprzedawali też karty sim - kupiłem taką w sieci Vinaphone (chyba za 300 tys. VND), która przez miesiąc działała bez zarzutu. Oczywiście trzeba uważać, bo wietnamska waluta jest dość ciężka do ogarnięcia przynajmniej na początku - banknoty są do siebie bardzo podobne i operuje się wysokimi nominałami (w dziesiątkach i setkach tysięcy).


Taksówki w Wietnamie - oszustwa


Znacznie gorzej ma się sprawa, jeśli chodzi o wietnamskie taksówki. Lotnisko w Hanoi jest położone dość daleko od miasta (ok. 30 km), więc najtańszym, ale też i najbezpieczniejszym sposobem będzie skorzystanie z miejskiego autobusu nr. 86 (o ile się nic nie zmieniło), który startuje spod samego terminalu i kosztuje 35 tys. dongów (~5,75 zł) za osobę, płatne osobie kontrolującej bilety. Taksówkę najlepiej jest wziąć dopiero po dotarciu do miasta. Podobnie zresztą możemy to zrobić lądując na lotnisku w Ho Chi Minh, mimo że jest ono w środku miasta. W Da Nang też, chociaż tam chyba nie ma autobusu przy samym terminalu.

Co do taksówek, to chyba w żadnym kraju nie słyszałem o tylu rodzajach przekrętów z nimi związanymi, co w Wietnamie. Nie wystarczy tam dopraszać się o "taxi meter", bo licznik ten może być zupełnie niewiarygodny. Kierowca może mieć nawet ukryty przycisk, który z każdym kliknięciem doliczy jakąś opłatę. Jazda za z góry ustaloną cenę też może się źle skończyć, gdy przy wysiadaniu "okaże się", że wynegocjowana cena to była za osobę, a przecież podróżowaliśmy np. we dwie. Lub należy się jeszcze opłata za bagaż czy za parking lotniskowy lub autostradę (chociaż akurat za wjazd za lotnisko rzeczywiście są opłaty, ale rzędu 10-15 tys. VND, jakieś opłaty drogowe to jeśli już, między miastami, w mieście powinno być wszystko wliczone w cenę). Zresztą kierowca nieuczciwej taksówki może sobie wymyślić dopłatę za cokolwiek, np. duży ruch na mieście (który jest zawsze).
Polecane taksówki w Wietnamie

Jak uniknąć taksówkarza - oszusta? Najlepiej jest korzystać ze sprawdzonych korporacji, takich jak: Vinasun (białe taksówki) czy MaiLinh (zielone taksówki), chociaż mają one sporo podróbek, łudząco podobnych do oryginałów. Do innych bym w ogóle nie wsiadał. Najlepiej jest też zatrzymywać jadące taksówki (o ile rozpoznamy z daleka, że to nie podróbka), a nie wsiadać do stojących gdzieś przy atrakcji turystycznej.

W ogóle najlepszym sposobem na przemieszczanie się po wietnamskich miastach jest aplikacja Uber, a w zasadzie to Grab, który wykupił Ubera w Azji Południowo-Wschodniej i działa tak samo. Wystarczy wybrać trasę i odpowiedni rodzaj pojazdu (najlepiej "GrabCar", bo są też takie których lepiej unikać, jak: "GrabTaxi" z podanymi widełkami cen lub "GrabShare", co oznacza że ktoś z podobną trasą się może do nas dosiąść) i trochę poczekać na przyjazd samochodu, co niestety w zatłoczonym mieście może trochę zająć. Ważne jednak, że z góry wiemy ile zapłacimy za przejazd i szansa, że ktoś nas będzie chciał oszukać jest bliska zeru. A jeśli tak się stanie lub po prostu coś pójdzie nie tak (np. kierowca zapomni zakończyć naszego przejazdu jak już wysiądziemy, co zdarzyło mi się raz w Bangkoku), to Grab szybko rozpatruje reklamacje i zwraca nam pieniądze.

Żeby jeszcze wszystko w przejeździe Grabem usprawnić, najlepiej jest podpiąć pod konto kartę walutową (np. Revolut - jeszcze tylko przez 3 dni można otrzymać 33 PLN za wyrobienie karty Revolut, do tego z darmową wysyłką!), co udało mi się dopiero po zmianie numeru telefonu w aplikacji na tymczasowy wietnamski (z kupionej karty sim z internetem). Wszystko wtedy będzie rozliczane bezgotówkowo, co jest nie tylko sporo bezpieczniejsze, ale i o niebo wygodniejsze od odliczania konkretnej kwoty w gotówce za każdym razem lub zastanawiania się czy kierowca będzie miał wydać (i czy wyda tyle ile powinien).

Przeważnie za wjazd pod terminal lotniska kierowcy muszą zapłacić z 10 czy 15 tys. dongów. Z tego co zauważyłem, to Grab tej opłaty nie pokazuje, ale na koniec ściąga o nią więcej (lub trzeba zapłacić o tyle więcej w gotówce, jeśli nie mamy podpiętej karty).

Przed wejściem do zamówionego samochodu należy się też upewnić, że numer rejestracyjny pojazdu się zgadza z tym, co podaje aplikacja!


Motorowery w Wietnamie - oszustwa


Idąc w Wietnamie po ulicy pewnie co krok będziemy zagadywani przez kierowców skuterów/motorowerów czy różnego rodzaju riksz. Najlepiej im stanowczo odmówić, a potem ignorować i nie wdawać się w dyskusje skąd pochodzimy czy jak długo już jesteśmy w Wietnamie czy w jakim hotelu nocujemy, bo takimi pytaniami raczej starają się sprawdzić jak łatwym jesteśmy dla nich celem, jeśli chodzi o zarobek.

Niektórzy kierowcy, szczególnie riksz, mają nawet ze sobą zeszyty wypełnione "recenzjami" ich usługi od turystów z całego świata. Dziwnym trafem są one przeważnie napisane takim samym stylem pisma czy językiem wyraźnie przetłumaczonym przez Google Translate.

Jeśli się mamy ochotę przejechać jakąś rikszą dla samego doświadczenia, to czemu nie! Trzeba tylko pamiętać, żeby ustalić cenę jeszcze przed wejściem i upewnić się, że jest to cena za całą rikszę, a nie za 1 osobę.

Na motorower bym raczej z nie wiadomo kim w Wietnamie nie wsiadał. Nie ma niestety tak jak w Bangkoku, że większość kierowców skuterów jest zrzeszona w korporacji, mają identyczny ubiór i identyfikatory oraz są w większości uczciwi i nie trzeba się przejmować, że z góry ustalona cena się nagle zmieni.

Jedyne skutery w Wietnamie jakie mogę polecić, to te zamawiane przez wspomnianą wcześniej aplikację Grab, bo oprócz samochodów jest tam też i taka opcja. Przeważnie sporo tańsza i bardzo dobra, tym bardziej jeśli podróżujemy w pojedynkę. I jeśli lubimy trochę adrenaliny. :)
Szczególnie istotne jednak przy zamawianiu "GrabBike", czyli motocykla/skutera, jest sprawdzenie jego rejestracji z tą, która się nam wyświetla w aplikacji! Bardzo łatwo jest to przegapić, ponieważ motocykle nie mają rejestracji z przodu pojazdu, a tylko z tyłu! Jak więc na jakiś czekasz, to nie widzisz czy podjeżdża właściwy. Było to jednym z powodów mojej zguby, o czym napiszę za chwilę. Kierowcy zamawianych motorowerów powinni mieć zresztą zielony kask z logo Graba (i taki też wręczyć pasażerowi) oraz zieloną bluzę/kurtkę, też z logo.

Nie wsiadałbym też na skuter Graba, którego nie zamówiłem przez aplikację, ale np. widzę że taki stoi obok. Nie wiadomo czy to rzeczywiście jest prawdziwy kierowca Graba czy po prostu ktoś zwędził sobie ich zielony strój czy kask.

PS. Konkurencyjnie dla Graba działa też w Wietnamie firma GoViet (kierowcy w czerwonych strojach) i widzę że od niedawna też i GoJek (kierowcy w zielonych strojach).


Ruch uliczny i wietnamscy złodzieje na skuterach


Pozostając w temacie skuterów/motorowerów... W Wietnamie jest ich istne zatrzęsienie. Ogólnie ruch uliczny jest tam mocno hardcorowy i raczej mało kto zwraca uwagę na coś takiego jak czerwone światło czy przejście dla pieszych - czy po zebrze czy przez środek ulicy przechodzi się tam w sumie tak samo - uważając na wymijające nas pojazdy. Raczej nikt się nie zatrzyma, a jedynie minie nas z przodu lub z tylu. Trzeba więc przechodzić powoli, ale stanowczym krokiem, nigdy nie biec(!) ani się nie cofać. Najlepiej też się samemu nie zatrzymywać, tylko iść płynnie i obserwować prędkość każdego zbliżającego się pojazdu z osobna. Można też podnieść rękę z otwartą dłonią w kierunku kierowców licząc, ze przynajmniej choć trochę bardziej się będzie widocznym. Najlepiej zresztą jest używać lokalsów jako "żywych tarcz" i iść obok nich. :)

Jeśli dołożyć do tego miliony skuterów, to już w ogóle można dostać zeza rozbieżnego, bo trzeba non-stop obserwować dwa kierunki na raz. Sam nawet miałem ze dwie sytuacje, że mimo tego że chwilowo nic nie jechało ani z lewej ani z prawej strony, to nagle jakiś skuter mi wyskoczył znikąd i przejechał prawie po stopach.

Wietnamczycy skuterami bardzo często jeżdżą pod prąd lub po prostu po chodnikach. Chodniki są szczególnie dobre do uniknięcia korków, ale też dla złodziei, żeby bardzo blisko przejechać koło nieświadomego turysty (lub nawet i Wietnamczyka), wyrwać mu z ręki telefon/aparat/torebkę i równie szybko odjechać znikając w tłumie.

Sam czegoś takiego na szczęście nie widziałem, ale okazji ku temu jest multum. I musi się to często zdarzać, bo kilka razy, jak coś nagrywałem np. telefonem, to jakiś lokalny przechodzeń zwrócił mi uwagę, żebym uważał, bo ktoś mi może go wyrwać. Widziałem też jak lokalsi ostrzegali turystów, żeby np. nie nosili telefonu w tylnej kieszeni.

Trzeba niestety w Wietnamie uważać na elektronikę, trzymać telefon blisko siebie dwoma rękoma, jak coś sprawdzamy/piszemy lub jedną ręką, ale z trzech stron jak rozmawiamy (jednym palcem od góry - wtedy znacznie trudniej byłoby go wyrwać nam z ręki) i uważać na otoczenie, szczególnie jak ktoś przejeżdża blisko nas na skuterze.

Podobnie zresztą nie powinno się odkładać telefonu/aparatu/portfela na stoliku w knajpie, a raczej ulicznym barze, jakich w Wietnamie pełno. Bo to również jest bardzo łatwy cel dla potencjalnego złodzieja.


Grzebanie za nas w portfelu


Wietnamska waluta może być trochę przytłaczająca, szczególnie na początku. Przeliczanie dziesiątek czy setek tysięcy dongów zastanawiając się jeszcze przy tym nad przelicznikiem, nie należy do najłatwiejszych. Szczególnie, że banknoty są do siebie bardzo podobne - wszystkie na awersie mają wizerunek Ho Chi Minha. Do tego są podobne kolorystycznie - 10.000 do 100.000, 20.000 do 500.000 i 50.000 do 200.000. Nie mówiąc już o tym, że kropka jest średnio widoczna, więc tym łatwiej jest pomylić banknot 10-tysięczny ze 100-tysięcznym.

Zauważyłem poza tym, że Wietnamczycy lubią nam zaglądać do portfela, przynajmniej w dosłownym tych słów znaczeniu. Albo są ciekawi innych walut albo po prostu chcą nam pomóc w zapłaceniu. Najchętniej właśnie sami by znaleźli w naszym portfelu odpowiednie banknoty.

Nie można jednak do takiej sytuacji w ogóle dopuścić, bo oprócz tego, że sporo osób chce nam szczerze pomóc, to znajdą się tacy, którzy tylko czekają, żeby nas w ten sposób oszukać. Nawet się nie zorientujemy jak ktoś wyciągnie nam z portfela np. 500.000 VND (82 PLN) zamiast 20.000 VND (3 PLN), a do tego może jeszcze jakieś dolary, jeśli też je tam trzymaliśmy.

Koniecznie powinniśmy się orientować ile mniej więcej pieniędzy mamy w portfelu (oraz ile każdy z wietnamskich banknotów jest warty), trzymać banknoty np. posegregowane od najmniejszego nominału lub po prostu nie trzymać w tym samym, widocznym dla innych miejscu za dużej liczby banknotów, szczególnie tych o większej wartości.

Najlepiej jest zresztą w ogóle nie operować zbyt grubymi nominałami, a jeśli mamy jakieś półmilionówki, to lepiej jest je rozmienić płacąc nimi za zakupy w jakimś sieciowym sklepie (np. Circle K).


Wymiana pieniędzy w kantorze w Wietnamie



Z tego co zauważyłem, to w Wietnamie nie ma raczej "oficjalnych" kantorów. Walutę wymienia się głównie w jakichś sprzedających wycieczki "informacjach turystycznych" i tym podobnych budkach. W Da Nang zapytałem osobę od której wynajmowałem apartament gdzie znajdę jakiś kantor, to po prostu zapytała się ile chcę wymienić i sama mi przyniosła. Raczej też rzadko wymienia się w bankach. Nie jest potrzebne okazywanie paszportu (tak jak np. w Tajlandii), nie dostaje się też raczej żadnego rachunku. Trzeba przez to bardziej uważać, czy rzeczywiście otrzymamy odpowiednią ilość dongów. Do tego kurs jest wszędzie prawie taki sam i to było tak przez cały miesiąc, w różnych miastach. Oprócz tego, że na lotnisku w Hanoi o dziwo był najlepszy (jak było na innych, nie zwróciłem uwagi).

Sam nie miałem jednak właściwie nigdzie żadnych problemów z wymianą czy prób oszustwa z tym związanych, więc w sumie jest to całkiem bezpieczna czynność. Może jedynie raz przy wymianie 60 USD na 1,380 mln VND dałem dodatkowo 20 tys. VND i chciała mi wydać 1,3 mln zamiast 1,4 mln. Mogła to być jednak rzeczywista pomyłka, chociaż jakoś czułem, że liczyła na to, że się nie zorientuję.


Rachunki w wietnamskich barach i klubach



Jeśli chodzi o knajpy, to najlepiej jest nie robić za dużych rachunków. Najbardziej się to tyczy barów i zamawiania alkoholu. Lepiej jest płacić co jakiś czas, np. za kolejne piwa, a nie dopiero na sam koniec, jak już nie pamiętamy ile wypiliśmy (o ile doprowadzamy do takich sytuacji). Szczególnie w klubach, gdzie piwo kosztuje kilkanaście złotych, a nie 2-3 zł, jak w wielu innych miejscach. :)

Trzeba też uważać, jeśli chodzi o piwo bia hoi, czyli "świeże piwo" popularne w Hanoi i ogólnie północnym Wietnamie, które jest lekkie, niepasteryzowane i nalewane prosto z beczki, do tego o bardzo krótkiej przydatności do spożycia - od 1 do 2 dni. Cenowo na nim źle na pewno nie wyjdziemy - szklanka takiego piwa kosztuje już jakieś 5.000 dongów, czyli niecałą złotówkę! Pozostają jedynie kwestie higieniczne - "racząc się" tym którymś z kolei 1-3% trunkiem usłyszałem od siedzącej obok osoby, żebym uważał, bo widział jak babeczka zamiast z beczki, nalewa komuś tego piwa ze zlewek. Nie wiem ile w tym prawdy, ale od tamtej pory starałem się jej patrzeć na ręce przy nalewaniu. :)

Śmiesznie też wygląda zamawianie piwa np. w tzw "beer corner" w Hanoi, z wieloma różnymi ulicznymi barami w jednym miejscu. Przeważnie kręcą się tam dziewczyny ubrane w obcisłe sukienki w kolorach i z logo danych piwnych marek (głównie Tiger, Tuborg oraz Budweiser - swoją drogą, dość ciekawy zestaw jak na ten region). Gdy tylko te dziewczyny zobaczą, że właśnie zastanawiasz się jakie piwo zamówić, to nagle się nad Tobą tłumnie zbiegają i każda pokazuje palcem, że to właśnie "jej" piwo powinieneś wybrać. Dają Ci spokój dopiero jak już jakieś wybierzesz. To już bardziej jako ciekawostka, a nie scam, chociaż pewnie i lekkie oszustwo w tym jest, bo jak wybierzesz jakieś lokalne piwo (które jest oczywiście najtańsze i nie ma swojej "promotorki"), to po zamówieniu okazuje się, że wcale tego piwa nie ma lub się już skończyło i żebyś jednak zmienił zdanie. W rzeczywistości pewnie jest dostępne, ale przecież nie chcesz już wyjść na sknerę, więc zamawiasz jednak któreś z proponowanych. :)


Usługi/produkty bez podanych cen



Jeszcze w sumie o tym nie pisałem, ale jest to bardzo ważna w Wietnamie zasada - zawsze trzeba się zapytać ile dana usługa/produkt kosztuje! I to przed tym, jak coś weźmiemy do ręki lub na coś przytakniemy! W innym wypadku będziemy bardzo łatwym celem dla tych kilku kolejnych typów ulicznych naciągaczy:


Kobiety "częstujące" małymi pączkami


Popularnym wietnamskim słodyczem są smażone na głębokim tłuszczu małe kulki - pączki (bánh rán lub bánh cam) wypełnione np. masą ze słodkiej fasoli mung, czasem obsypane sezamem. Chrupiące z zewnątrz, miękkie wewnątrz, ogólnie rewelacyjne w smaku, szczególnie jeśli dopiero co przyrządzone. Kosztują ze 2-3 tysiące dongów (30-50 groszy) za sztukę i chodząc po ulicach np. Hanoi czasem można natknąć się na budkę, gdzie się je smaży.

Niestety jeszcze łatwiej się natknąć na ulicznych sprzedawców chodzących z wielkimi koszami tych właśnie pączków i oferujących je turystom po jednej sztuce (np. wciskając je nam za pomocą szczypiec lub na patyku), tak jakby tylko do poczęstowania się. Jak już się spróbuje, to potem oczywiście trzeba za to zapłacić, ale jeszcze Ci w międzyczasie będą próbowali wcisnąć jak najwięcej. Oczywiście po cenie sporo wyższej niż 2-3 tys.

Takie osoby szczególnie lubią też "pomylić" cenę "piętnastu" tysięcy z "pięćdziesięcioma" tysiącami, szczególnie jak dochodzi do wydawania reszty. Na koniec się prawdopodobnie jeszcze okaże, że może i ten pączek, którym nas "poczęstowano" był świeży, ale reszta, którą nam sprzedano to już czasy swojej świetności ma daleko za sobą. :)


Wymuszona fotka z wietnamskimi koszami


Tutaj akurat pani rzeczywiście pracująca; a w tle najlepsza knajpka z kanapkami w Hanoi - "Banh Mi 25"

Na pewno kojarzycie obrazek Wietnamki w stożkowym, słomianym kapeluszu (nón lá) niosącej na ramieniu długi kijek, do końców którego przyczepione są dwa wiszące kosze. Zarówno te wietnamskie kapelusze, jak i przenoszenie różnych rzeczy (głównie owoców) w koszach tego typu, cały czas jest w Wietnamie bardzo popularne. W "modzie" jest i scam z tym związany. Szczególnie jeśli zobaczymy osobę z podejrzanie małą ilością owoców w tych koszach, tym bardziej jeszcze gdy obok tej osoby kręci się jej wspólnik(-czka) i bardziej niż swoją pozorną pracą są oni zainteresowani nagabywaniem turystów.

Cała akcja polega na tym, żeby mijanemu, nieświadomemu turyście, najlepiej właśnie robiącemu zdjęcia lub chociażby z aparatem w ręku, wcisnąć ten kijek z koszami na jego ramię, żeby sobie niby zobaczył jak się takie kosze nosi. Do tego jeszcze dostanie kapelusz na głowę i szybką propozycję zrobienia mu zdjęcia jego własnym aparatem.

Dopiero po fakcie się okazuje, że taka przyjemność to przecież nie była darmowa. A najlepiej jeszcze jakby kupił trochę z tych owoców, oczywiście po kilkukrotnie wyższej cenie niż są warte.

Ogólnie nie dawałbym nikomu obcemu telefonu czy aparatu do ręki, żeby zrobił nam zdjęcie. Szczególnie, jeśli sam to proponuje.


Wymuszone czyszczenie butów



Jeszcze "zabawniejszym" scamem w Wietnamie są czyściciele/naprawiacze butów, którzy za wszelką cenę próbują Cię nakłonić do ich zdjęcia ze stóp, znaczy wystarczy przekazanie im tylko jednego buta i już jesteś w kropce. Tym bardziej, jeśli są to klapki, bo te to potrafią Ci nawet i sami podstępnie ściągnąć.

Potem zaczyna się cały proces czyszczenia (co z tego, jeśli buty wcale nie były brudne) lub klejenia/naprawiania (co z tego, jeśli nie były zepsute, trochę kleju nigdy nie zaszkodzi!). Jak już się zaczną zajmować jednym butem/klapkiem to i tak nigdzie nie odejdziesz - zbrodnia doskonała. Miejmy nadzieję, że ustaliłeś z góry cenę (tylko czy to było za parę czy za sztukę?), bo jeśli nie, to na koniec może się okazać, że cały ten serwis kosztował więcej niż zakup nowej pary butów. Jak będzie się stanowczym, to może chociaż uda się zejść z ceny, bo słyszałem, że potrafią pierwotnie zażyczyć sobie kosmiczną sumę. Licząc też pewnie, że turysta nie zna dobrze przelicznika.

Mnie na szczęście się nie przytrafiło jakieś poważniejsze spotkanie z takimi osobami, ale kilka razy pytali lub pokazywali palcem na moje buty, jakby było z nimi coś nie tak (to częsta ich praktyka). Niosąc w drugim ręku pudełko z różnymi przyrządami do czyszczenia/naprawiania butów.

Są też oczywiście i uczciwe osoby właśnie np. czyszczące buty za niewielką kwotę itp., ale przez tego typu scammerów człowiek przestaje ufać komukolwiek. Szczególnie po jakimś negatywnym doświadczeniu.


Jak to jest przez miesiąc skutecznie unikać przekrętów, aby tylko przed samym wyjazdem dać się oszukać i okraść z telefonu...


Aż głupio mi o tym pisać i do tego wracać myślami, ale może to przynajmniej komuś pomoże uniknąć podobnej sytuacji w przyszłości. Na pewno lepiej jest wiedzieć, że dany przekręt ma miejsce, niż być nieświadomym. Kto wie czy udawałoby mi się tak skutecznie unikać tylu rodzajów scamów, gdybym o nich w ogóle wcześniej nie słyszał. W sumie wystarczy się kierować zasadą ograniczonego zaufania, pytać o ceny, być uważnym na otoczenie, nie być zbyt naiwnym, potrafić powiedzieć "nie"... i raczej wszystko powinno być w porządku.

Z drugiej strony, prawie miesiąc spędzony wśród tych szalenie sympatycznych i uśmiechniętych osób sprawił, że trochę opuściłem gardę. Niby widziałem też przekręty, ale to raczej był margines, do którego zdążyłem się już przyzwyczaić. Spora ilość alkoholu tej nocy, jako że to już była jedna z ostatnich na wyjeździe, też na pewno nie pomogła.

Ale ogólnie było to tak...


Trochę sobie poimprezowałem (czyt. popiłem) na słynnej ulicy Bui Vien w Sajgonie (coś jak Khao San Road w Bangkoku) w towarzystwie Kanadyjczyka i Tajki, która, żeby było śmieszniej, kilka godzin wcześniej, w zupełnie innym miejscu, przypadkowo zapytała mnie o drogę do którejś z atrakcji turystycznych, a potem ją właśnie spotkałem na Bui Vien, bez żadnego umawiania się. Powinienem był to chyba potraktować jako błąd w Matrixie i ogólnie niezbyt dobry znak, no ale tak nie zrobiłem.

Towarzystwo się w końcu rozeszło, a ja zamiast też już kulturalnie wrócić do hotelu, to jeszcze w końcu zostałem na kilka ostatnich piw. Był już jednak czas wracać, więc przeszedłem się kawałek od tej głośnej i ruchliwej ulicy, żeby zamówić Graba, tak jak już podobnie kilka razy wcześniej z tego miejsca.

Zamiast zwykłego samochodu zamówiłem ich skuter, co też już nie raz robiłem, szczególnie że nadal mieli jakąś promocję na przejazdy GrabBike po 10.000 dongów, czyli jakieś złoty sześćdziesiąt. Patrzę w aplikację i motorek już zaraz miał być, musiał chyba tylko zawrócić. To była gdzieś 2 w nocy, ale w tym miejscu jeszcze był dość spory ruch taksówek itp.

Pojawiła się informacja, że już podjechał i rzeczywiście widzę, że koleś na motorze podjeżdża, pytam się czy Grab, daje mi kask, założyłem i wsiadam. Przejechaliśmy kawałek standardową trasą po prawie pustych ulicach. Kierowca był bardzo sympatyczny, pytał skąd jestem itp., w sumie dość często się to zdarzało, a może nawet i był jeszcze bardziej rozmowny niż inni.

Jedziemy, aż w końcu na jednej z większych ulic skręcił w prawo, podczas gdy byłem raczej pewien, że powinien pojechać w lewo, więc się go zapytałem czy na pewno dobrze jedzie. Poprosił, żebym mu pokazał na mapie w telefonie, więc dałem mu do ręki, w trakcie jazdy. Coś tam powiedział i mi oddał telefon. Ja już taki zdezorientowany, on chyba też do końca nie wiedział jak jechać i znowu wziął ode mnie telefon, żeby zobaczyć. Cały czas powoli jadąc. Wjechaliśmy na jakiś mostek nad odnogą rzeki Sajgon i już byłem pewien, że takiego nigdy nie mijałem. Zresztą widziałem rzekę po lewej stronie, a powinna być po prawej, wiedziałem więc, że jedziemy w przeciwną stronę.

W końcu się zatrzymał na na środku mostu. Wokół nie było właściwie żywej duszy, mimo że w dzień jest to raczej mocno uczęszczana trasa. Próbował zawrócić, tylko że pomiędzy przeciwnymi pasami ruchu była taka betonowa przegródka wysokości chodnika. Nie mógł na to wjechać wiec mi pokazał żebym na chwile zszedł. Oczywiście nie zastanawiając się zbytnio - zszedłem z motoroweru... Tylko, ze on zamiast zawrócić, to dał gazu i poleciał prosto dalej tym mostem. Ułamek sekundy później uświadomiłem sobie, że... przecież nie oddał mi mojego telefonu, po tym jak go sobie drugi raz "pożyczył" w trakcie jazdy... A ja zostałem jak ten ostatni debil, na moście, z kaskiem na głowie, ale bez telefonu... i tylko widziałem bezsilnie jak odjeżdża, skręca w pierwszą w prawo i znika między budynkami! Jeszcze tak to się w życiu nie dałem przerobić!

Dopiero wtedy sobie zdałem tak na prawdę sprawę z tego jak istotnym elementem podróży jest telefon komórkowy, szczególnie jeśli się podróżuje w pojedynkę. Sama komórka może nie była warta nie wiadomo ile (był to Samsung Galaxy S7), ale co innego jej zawartość. Zarezerwowany miałem apartament przez AirBnb - wszystkie jego dane czy kontakt z hostem (którego nawet nie widziałem na oczy) - miałem wyłącznie w aplikacji. Nie pamiętałem nawet adresu, a jedynie kojarzyłem jego lokalizację na mapie (a nie miałem już przecież dostępu do Google Maps). Jak więc miałem tam wrócić w środku nocy?  Zamówić Graba zresztą też nie miałem już jak. Tracąc telefon straciłem też dostęp do danych mojego lotu powrotnego do kraju. Wszystko to miałem w aplikacji Emirates oraz na mailu. Ale straciłem też oczywiście wietnamski numer telefonu oraz dostęp do internetu.

Jak już przestałem na siebie kląć i zszedłem z mostu, to spotkałem jakichś lokalsów (nawet nie wiem czy nie bezdomnych), którzy się przejęli tą sytuacją i mi pomogli. Jeden z nich miał telefon i na mapie udało mi się znaleźć lokalizację mojego apartamentu. Na szczęście nocowałem w nim już od jakiegoś czasu, bo wcześniej to dość często zmieniałem miejsca pobytu. Zamówili mi też skuter, więc mogłem przynajmniej tam wrócić. Dobrze przynajmniej, że pamiętałem kody dostępu do budynku oraz samego mieszkania.

W apartamencie miałem na szczęście stary, zapasowy telefon, który zabrałem ze sobą głównie po to, żeby trzymać w nim polską kartę sim. Mimo, że tam już prawie nic nie działało, to przynajmniej dzięki niemu miałem jakiś kontakt ze światem.
Następnego dnia czekała mnie jeszcze zmiana apartamentu, a kolejnego - powrót do kraju. To były dość ciężkie dwa dni i dopiero sobie uświadomiłem co to znaczy być w Azji, a potem jeszcze w podróży powrotnej (a do tego wszystkiego - na niepewnych biletach "stand-by", ale to już temat na osobnego posta...) praktycznie bez telefonu.

Zmieniając apartament musiałem jakoś zamówić taksówkę, żeby się dostać do tego drugiego. Nie przejeżdżała żadna z zaufanych korporacji, aż w końcu poprosiłem jakąś osobę stojącą na chodniku o zamówienie Graba ze swojego telefonu (z płatnością gotówką). Zanim jednak ten przyjechał, to osoba ta musiała już gdzieś iść, a jak już jakiś samochód się pojawił to był innej marki niż ten który się wyświetlił w aplikacji, a kierowca niezbyt potrafił mówić po angielsku. W końcu bałem się do niego wsiąść, żeby znów nie zostać oszukanym czy tym bardziej okradzionym. I nie wsiadłem. Na szczęście przejeżdżała potem taksówka Vinasun, chociaż też miałem obawy.

Nie miałem już w ogóle ochoty nigdzie wychodzić do końca wyjazdu, ale poszedłem jeszcze na policję. Na nic nie liczyłem, ale nie chciałem jednak tej sprawy tak zostawiać. Mimo że najpierw mnie odesłali z posterunku przy Bui Vien do innego, bliższego miejscu samej kradzieży, to ogólnie wietnamska policja okazała się być sympatyczna, pomocna i dobrze też rozumieli po angielsku. Nie byłem pewien, gdzie dokładnie zostałem okradziony, więc jeden z policjantów obwoził mnie skuterem po pobliskich mostach i w końcu wskazałem, gdzie to się stało. Tyle, że i tak w sumie nie byłem w stanie opisać żadnych innych szczegółów, ani co do wyglądu kierowcy, ani co to był za motor. Nie sporządzili w sumie na policji żadnego formalnego wniosku, z tego co widziałem, a tylko spisałem na kartce szczegóły kradzieży i na tym się skończyło.

Co do samego felernego przejazdu, to skontaktowałem się potem z Grabem i okazało się, tak jak przypuszczałem, że to nie był ich kierowca, który mnie wtedy odebrał, a następnie okradł. Ktoś musiał wywęszyć okazję i się pod niego podszyć.


Co zrobiłem nie tak i jak nie dać się okraść w podobnej sytuacji?


Mimo, że efekt końcowy jest taki sam, to nie była to zwykła kradzież z wyrwaniem telefonu z ręki z szybko przejeżdżającego motoroweru, a długi i przemyślany przekręt, w którym z własnej woli wręczyłem złodziejowi swój telefon. Do niczego takiego by nie doszło gdyby nie moja (chwilowa) naiwność, zbytnie zaufanie i błąd, a w zasadzie to niestety cała seria błędów... Bo:

Powinienem był się baczniej przyglądać aplikacji i temu czy według mapki motorower już rzeczywiście podjechał.

Kierowca Graba powinien mieć odpowiedni ubiór z logo firmy, wraz z zielonym kaskiem z logo. Taki sam kask powinien dać pasażerowi. Z tego co kojarzę, to miał on właśnie taki kask, ale ja dostałem już jakiś zupełnie randomowy, czego nie zauważyłem. Przynajmniej taka "pamiątka" po całej tej sytuacji mi została, bo kask wziąłem ze sobą do Polski.

Nie sprawdziłem numeru rejestracyjnego motoroweru (jest tylko z tyłu pojazdu), czy zgadza się z tym co podaje aplikacja.

Mogłem poprosić kierowcę, żeby pokazał ekran aplikacji, bo powinno mu się wyświetlać moje imię oraz destynacja.

Zupełnie zapomniałem, że przecież kierowca musi mieć własny telefon z trasą przejazdu, po co miałem więc mu pokazywać gdzie ma jechać?

Nie powinienem dawać nikomu swojego telefonu do ręki. Tym bardziej dwa razy z rzędu i do tego jak jest na motorze lub ma jakąkolwiek inną możliwość ucieczki. Ale swoją drogą to koleś miał nieźle wypracowaną taktykę. Specjalnie raz mi ten telefon oddał w trakcie jazdy, żeby wzbudzić tym moje zaufanie.

Poza tym im bardziej turystyczne/imprezowe miejsce, tym bardziej trzeba uważać na oszustów/kieszonkowców/złodziei. No i lepiej nie przesadzać z alkoholem, bo to jednak zupełnie uśpiło moją czujność.

Szczęście w nieszczęściu? Jak sobie potem, już na spokojnie myślałem, to w sumie doszedłem do wniosku, że ta sytuacja i tak się dość szczęśliwie skończyła. Nic mi się nie stało i straciłem tylko te kilkaset złotych, które wart był ten telefon (plus niestety trochę zdjęć, ale dużo ich nie było). Miałem ze sobą w torbie na ramieniu jeszcze portfel oraz nowy aparat, który był wart sporo więcej, zresztą z pełną kartą zdjęć, których bym żałował pewnie jeszcze bardziej. Kto wie co ten koleś planował, na pewno był "profesjonalistą" i od samego początku i to skutecznie udawał zamówionego kierowcę (bo np. nie pytał gdzie chcę jechać itp. - wtedy może by mi się lampka zapaliła), ale różnie się to mogło potoczyć. Od wywiezienia mnie nie wiadomo gdzie (gdybym się nie zorientował, że jedzie nie tam gdzie chcę) i okradzenia ze wszystkiego, aż po zrzucenie ze skutera (co raczej nie powinno być trudne, jak się siedzi z tyłu właściwie niczego się nie trzymając), gdybym sam wtedy z niego nie zszedł z własnej woli.


Oszustwa w Wietnamie - podsumowanie


Coweekendowy efekt zamknięcia ruchu pojazdów wokół jeziora Hoan Kiem w Hanoi

Po lekturze tego wpisu pewnie już mało kto będzie chciał odwiedzić Wietnam... Ale nie! Zupełnie nie taki miałem zamiar! Jest to, mimo wszystko, bardzo bezpieczny i zdecydowanie warty odwiedzenia kraj. Wspaniali ludzie, rewelacyjne i tanie jedzenie (dla mnie nawet lepsze od tajskiego!) oraz genialna i mocno uzależniająca kawa!

Racja, zdarzają się wielorakie przekręty, chociaż często to i tak są zaledwie groszowe sprawy. Jeśli jest się uważnym i świadomym otoczenia oraz nabierze się trochę wprawy (szczególnie w odmawianiu), to raczej nic poważniejszego nam w Wietnamie nie grozi.

To trochę jak z ich ruchem ulicznym. Na początku wydaje się dość przerażający, ale jak już się człowiek trochę przyzwyczai, to znacznie łatwiej wychodzi przechodzenie przez ulicę i tak jak lokalsi, przestajemy czekać na pojawienie się zielonego światła na przejściu dla pieszych (no, w granicach rozsądku!). Poza tym polecam się przyjrzeć jakiemuś niekierowanego sygnalizacją, ruchliwemu skrzyżowaniu, szczególnie z dalszej odległości. Potrafi to być hipnotyzujący widok!

Codziennie widać zresztą znacznie więcej pozytywnych niż negatywnych zachowań Wietnamczyków. Na przykład kierowca taksówki nie chciał ode mnie wziąć (jakiejś drobnej) opłaty za przejazd, bo nie znalazł na Starym Mieście w Hanoi jakiejś wąskiej uliczki przy której miałem nocleg z Airbnb, tylko ją minął o paręnaście metrów i potem próbował wykręcić, ale był za duży ruch.

Poza tym nie każdy, kto do Ciebie zagaduje chce Ci coś sprzedać/wcisnąć/oszukać. Wielu Wietnamczyków jest po prostu bardzo rozmownych i ciekawych. Nie raz zatrzymywali mnie np. stojący przed sklepami ochroniarze (czasem to wyglądało jakby każdy, nawet najmniejszy sklepik musiał mieć zatrudnionego kogoś na "ochronie"), żeby tylko zadać kilka pytań lub zapytać jak mi się podoba ich kraj. Zresztą w weekendy, gdy w Hanoi wokół jeziora Hoan Kiem wstrzymywany jest ruch pojazdów i tłumy ludzi spacerują wieczorami po ulicach, niczym jak na cotygodniowym festynie w środku miasta, nie raz się zdarzyło, że zaczepił mnie jakiś rodzic lub nauczyciel z dzieckiem, z pytaniem czy nie porozmawiam z jego podopiecznym przez chwilę, żeby poćwiczył język angielski.

I właśnie taki, bardzo sympatyczny obraz Wietnamu zapamiętałem, mimo że właśnie na sam koniec zdarzyło się to, co się zdarzyło. Nie chcę też zresztą, żeby to jedno negatywne zdarzenie przekreśliło wszystkie zebrane przez miesiąc pozytywne doświadczenia.

Na pewno jeszcze chcę też wrócić do tego kraju, chociaż właśnie bardziej do Hanoi czy jakichś mniej turystycznych miejscowości, niż do Sajgonu, w którym aż tak fajnego klimatu nie dostrzegłem, chociaż to miasto zdecydowanie też ma swojej "momenty" i też powinno się je odwiedzić chociaż raz!


Kliknij, jeśli podobał Ci się wpis:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz